Dwutygodnik “Najwyższy Czas!” opublikował na swoich łamach tekst poświęcony głównym problemom, z jakimi mierzy się rolnictwo. Kryzys przeżywa nie tylko rynek zbóż i rzepaku, zagrożone są również branża trzody chlewnej, mleczarstwo i drobiarstwo.
Rolnictwo znajduje się w najgorszej kondycji od lat. Pojawia się więc bardzo zasadne pytanie dotyczące roli grupy trzymającej władzę w kryzysie trwającym niemal na każdym froncie zmagań polskich producentów.
– Nie zaczęło się to z wojną na Ukrainie, ale znacznie wcześniej
– stawia tezę “Najwyższy Czas!” w artykule o złowieszczym nagłówku “Dramat polskiego rolnictwa”.
Rolnictwo bez rynku świń?
Na wstępie aż chciałoby się zacytować legendarny tweet Janusza Piechocińskiego. Problem jednak w tym, że cztery lata temu hodowcy trzody radzili sobie lepiej niż w realiach 2023 roku.
Dwutygodnik “Najwyższy Czas!” przytacza alarmujące komunikaty przewodniczącej Związku Zawodowego Rolnictwa “Korona” Aliny Ojdany podczas IX Kongresu Rolnictwa.
– Przy obecnym trendzie spadku pogłowia świń w 2030 roku nie będzie polskiego mięsa
– przewiduje Ojdana.
W 2002 roku w Polsce istniało ponad 760 tysięcy gospodarstw z trzodą chlewną. Złoty wiek polskiej świni to już pieśń przeszłości, gdyż dwie dekady zaniedbań doprowadziły do porażającego spadku liczby Polaków decydujących się na hodowlę tych użytecznych zwierząt. Kiedy pisowcy obejmowali władzę, wieś zaufała złotoustemu Kaczyńskiemu i jego wspólnikom. Skończyło się to tak, że w 2015 roku liczba gospodarstw ze świniami wynosiła 250 tysięcy, dzisiaj zaś… niecałe 56 tysięcy.
– Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi niedawno chwalił się zahamowaniem tempa spadku. Czyżby? W ciągu dwóch lat zlikwidowanych zostało 47,6 tys. gospodarstw. Oznacza to, że aż 46% hodowców trzody chlewnej nie poradziło sobie z nieopłacalną produkcją w tym sektorze. Pogłowie loch zmniejszyło się o ponad 220 tys., a liczba świń o 2,3 mln. Tylko w ostatnim roku pogłowie świń spadło o ponad 1,1 mln sztuk
– przytacza “Najwyższy Czas!” w swoim artykule.
Partia chwali się wynikami, a w sklepach kartofle z Cypru
Grupa trzymająca władzę i resort rolnictwa uwielbiają przechwałki. Propaganda sukcesu głosi, że wartość eksportu ogółem towarów rolno-spożywczych z Polski wyniosła 47,6 mld EUR (223 mld zł) i była o 26,7% wyższa niż w 2021 r.
– To jest ogromny sukces polskich rolników i eksporterów
– stwierdził niedawno wicepremier Kowalczyk.
Dwutygodnik zaatakowany ostatnio przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego przypomina, że Polska jeszcze kilkadziesiąt lat temu zajmowała nawet drugie miejsce w globalnym rankingu produkcji ziemniaków.
– W ciągu dekady powierzchnia uprawy ziemniaków zmniejszyła się o 40%, zatem nikogo nie dziwią dziś w sklepie np. cypryjskie kartofle.
– czytamy.
Niemal zupełne wyeliminowanie polskiej hodowli świń zmniejszyło zapotrzebowanie na pasze. Odbiło się to ostatecznie na krajowym spożyciu zbóż. Wojna na Ukrainie kompletnie postawiła rynek do góry nogami. Najpierw spowodowała gwałtowny wzrost cen do pułapu nawet dwóch tysięcy złotych za tonę pszenicy, by wyhamować i doprowadzić do kolosalnych spadków cen towaru. Obecna sytuacja międzynarodowa utrudnia eksport plonów, co oznacza nieopłacalność produkcji na dłuższą metę.
– Zapotrzebowanie sięga ok. 25-27 mln ton zbóż, a eksport kształtuje się między 5 a 9 mln ton rocznie. W ostatnich latach nastąpiły rekordowe zbiory 32, 34 i 35 mln ton zbóż. Równocześnie możliwości eksportowe, ze względu na konkurencję ukraińską i rosyjską, były i są ograniczone. Ceny oferowane przez te kraje w przetargach międzynarodowych są znacząco niższe (od 20 do nawet 50 dolarów). Ponadto polski eksport jest uzależniony od kilku wielkich koncernów międzynarodowych i przetargów przez nie wygrywanych – możliwości eksportowe poza nimi są bardzo ograniczone
– podaje “Najwyższy Czas!”.
Rolnicy, słuchając Kowalczyka, stracili podwójnie
Choć pisowcy ustami Kowalczyka obiecywali terminal zbożowy i wybudowanie Agroportu (w kilka tygodni! – sic!), do dzisiaj nie zostali za swoje puste deklaracje rozliczeni, przynajmniej medialnie.
– Rolnicy, którzy nie sprzedawali w żniwach, wsłuchując się w słowa ministra rolnictwa i rozwoju wsi Henryka Kowalczyka, dziś żałują, bo stracili podwójnie. Nie dość bowiem, że ceny spadły, to często kupowali nawozy i środki ochrony roślin po wysokich cenach. Dramat jednak spotęgował napływ tańszego zboża i rzepaku z Ukrainy. Nie wiadomo, jak wielkie były to ilości. Oficjalnie mówi się o 2 mln ton od 1 lipca – generalnie mniej niż 3 mln ton od początku wojny. Ale rolnicy wskazują, że zboże nie tylko importowane, ale i część tranzytowego mogło pozostać w kraju. Stąd powszechne żądanie zastosowania większych kontroli (są wątpliwości co do jakości zboża importowanego), klauzuli ochronnej, kaucji, ceł itd. W efekcie tych wszystkich zawirowań rolnicy stoją przed widmem niemożności sprzedaży swojego zboża, i to w sytuacji, w której ceny z dnia na dzień spadają
– czytamy.
Krajowi producenci protestują już od grudnia ubiegłego roku. Całkowita bierność resortu rolnictwa potęguje jedynie coraz bardziej negatywne nastawienie do grupy trzymającej władzę. Ostatni protest rolniczy miał miejsce w Piaskach na Lubelszczyźnie, 7 marca.
– To jest 5 czy 6 protest rolniczy w ciągu niespełna dwóch miesięcy, a sytuacja nie zmienia się. Ukraińskie zboże złej jakości wciąż zalewa polski rynek, a nasi rolnicy stoją na skraju bankructwa. Szczególnie u nas, na ścianie wschodniej. Rząd się ślizga na du… polskich rolników. Za nami nie stoi żadna organizacja, nikt z nas nie wybiera się do rządu, jak lider Agrounii. Nie bawimy się w politykę, ale krzyczymy, że polscy rolnicy są w krytycznej sytuacji. Minister Kowalczyk już od dawna zna problem i nic z nim nie robi
– wskazywał w rozmowie z “Dziennikiem Wschodnim” Piotr Pokrywka, organizator rolniczego protestu.
– Przy takim spadku cen zbóż oraz istniejących kosztach produkcji opłacalność produkcji rolnej – jak wynika z prowadzonych przez Wielkopolską Izbę Rolniczą comiesięcznych kalkulacji – staje pod znakiem zapytania. Właściwie to produkcja zbóż i rzepaku zaczyna przynosić straty
– alarmuje “Najwyższy Czas!”.
Pismo przypomina, że w czerwcu ubiegłego roku Unia Europejska zniosła kontyngenty na mięso i jaja z Ukrainy. Od tamtej pory polski rynek przeżywa oblężenie mięsem drobiowym i jajkami zza wschodniej granicy. Ktoś mógłby wstać i zakrzyknąć magiczne zaklęcie, które wybije z dłoni wszelkie argumenty: Ale w czym problem? Przecież mamy wolny rynek. Problem jest, ukraińscy producenci nie muszą bowiem przestrzegać norm jakościowych i dobrostanu zwierząt nałożonych na producentów unijnych.
– Tamtejsi producenci w efekcie mogą produkować żywność zdecydowanie taniej niż my
– zauważa w rozmowie z portalem money.pl Paweł Podstawka, prezes Krajowej Federacji Hodowców Drobiu i Producentów Jaj.
Mamy do czynienia z konkurencją nieuczciwą. Pisowcy do dzisiaj pomimo protestów, alarmów, próśb i gróźb wciąż nie złożyli do Komisji Europejskiej wniosku o zastosowanie art. 4 rozporządzenia 870/2022, czyli tzw. klauzul ochronnych. Rząd woli zajmować się tworzeniem tarczy z Karola Wojtyły na czas nadciągającej kampanii wyborczej. To nie tylko podsumowuje stan, w jakim znalazło się rolnictwo. To pokłosie kompletnej degrengolady, która rzutuje na wszystkie płaszczyzny życia społecznego i gospodarczego.
ZOBACZ TEŻ: Państwo PiS jest bezwzględne. Wypracował rekordowe zyski, a w nagrodę grupa trzymająca władzę odwołała go
Źródło: Najwyższy Czas!